niedziela, 20 października 2024

Kolejny tydzień

 Ostatnio pisałam o gipsie, prawda? Tak się pozmieniało ,że zamiast gipsu moja babcia wykombinowała prywatną wizytę (po znajomości) i wylądowałam w ortezie. Naprawdę myślałam ,że będzie łatwo - nie jest. Nie chce mówić ,że jest gorzej, bo też nie jest, ale jest ciężko. Od razu po założeniu ortezy zrobiliśmy z chłopakiem podróż do sklepu, ah jak ja się zmęczyłam! Kostka i mięśnie NAPIERDALAŁY! w połowie trasy już zaczął się teatrzyk, ale od początku. Z schodami już problemu nie mam, naprawdę to nie takie straszne! Raz dwa zejście po schodach. Zaczęła się walka na powietrzu, nie spacer a podróż! Szłam, ledwo krocząc po chodniku owianym jesiennymi liśćmi, kula za kulą, i ta cholerna orteza. Tak los chciał ,że po drodze spotkałam dwie znajome mordki, jedną z owych mordek był znajomy z klasy. Nawet nie wyobrażam sobie jaki musiał być jego szok, gdy zobaczył mnie po raz pierwszy od czterech tygodni nieobecności w szkole, a do tego na jakiś kulach stękając z bólu i zmęczenia! Zaszliśmy do żabki - po wkłądy do glo bo myślałam ,że bez tej cholernej nikotyny wikituje... w sklepie pełno ludu ,a dokładniej dzieciaków. Czułam się nieco jak okaz w zoo bo się lampili, choć może się im nie dziwie. Na moje nieszczęście spytała mnie o dowód, normalnie bym nie miała problemu bo co to tylko wyjąć jakiś dokument? Ale sytuacja ma się teraz z goła inaczej, kuśtykając na jednej nodze ledwo co wyciągnęłam ten kartonik. No, ale raz dwa wyszliśmy zapalić rzecz jasna. 

Po tej długiej walce i niedoli w dojściu do żabki, znaleźliśmy się w biedronce. Jakieś dziecko po drodze zapytało swoją mamę "Dlaczego ta pani ma chorą nogę?" Uśmiechnęłam się aż pod nosem :) Ale najlepsze jest to ,że ja sama nie mam pojęcia dlaczego tę chorą nogę mam... Powrót był o wiele gorszy, chłop się poddał i wziął mnie na ręce, ludzie się gapili ale chuj z nimi! Byłam przeszczęśliwa nagle cały ból odszedł ale mój entuzjazm nie trwał wiecznie, a całe trzy minuty. Zaczęło coś boleć, wręcz kłuć a nawet i NAPIERDALAĆ! Szybka zmiana pozycji i ot znów na kule, ledwo co dokuśtykałam się do mieszkania, a i by nie było,  na schodach wniósł mnie chłopak - bo jakby inaczej! 

W domku ułożyłam się wygodnie w łóżku - zjadłam sushi obejrzałam coś i głupia myślałam ,że to już koniec mej męki, a tu chuj! Noga nagle zaczęła NAPIERDALAC!!!! JAK NIGDY! Calutkie mięśnie zaczęły mnie tak boleć ,że jestem w stanie powiedzieć ,że był to najgorszy ból w moim całym życiu, ból po operacji to było nic przy tym! Ryczałam, jęczałam i gryzłam kołdrę z bólu, upragnione ukojenie przyniosły dwie rzeczy - nikotyna rzecz jasna i zimny okład... oh Jezu jakie to było cudowne uczucie. Nawet leki które mi przepisali - opioidy, nie były tak kojące jak te dwie rzeczy. Pierwszą noc spałam jeszcze z ortezą, rozpiętą ale ortezą. Drugiej nocy odważyłam się już zdjąć to cholerstwo, z dnia na dzień ból ustawał. 

I to właśnie dziś, ja, po raz pierwszy od prawie pięciu tygodni zdecydowałam się na spacerek do pobliskiej apteki po nutridrinki, miało to być pięć minut choć po ostatniej przygodzie doskonale wiedziałam  ,że to nie będzie pięć minut... Ubrałam się, wstałam i szłam, powolutku, kula do kuli i do ortezy. Na początku było całkiem łatwo i gładko, lecz powrót - Oj masakra! Bardzo mnie bolały mięśnie, i te nogi i te rąk i nawet drugiej kostki... Ledwo co weszłam do mieszkania, orteza na bok i lód! Nie było tak źle z bólem jak wcześniej, szybko przeszło, ale właśnie wtedy wiedziałam już ,że do szkoły w poniedziałek nie dam rady pójść.

W poniedziałek mam urodziny, eh chyba będą najgorsze w życiu bo w ortezie, z lodem i w łóżku. Szczęście mi daje tylko parę rzeczy w tym momencie, nikotyna, moje koty i drugi człowiek. Chyba pora nieco przewartościować swoje życie i zmienić punkt widzenia na wiele spraw. Nie wiem jeszcze jak tego dokonać bo jestem w chuj emocjonalna i nie okiełznam tego z tym jebanym adhd, ale coś się wymyśli! Został z tydzień i PRAWDOPODOBNIE już będę mogła chodzić bez ortezy tylko o samych kulach, mam taką nadzieje... nie wiem na razie nic, jak z szkołą jak z urodzinami i trochę jestem zagubiona, ale to minie, przecież to nie kalectwo do końca życia, a to już prawie końcówka tego całego gówna ;)

wtorek, 15 października 2024

Tydzień później

 Dobrze wiecie jak mam dosyć szpitali lekarzy i innych bzdet, dziś była kolejna kontrola. Myślałam ,że będzie to samo - cztery godziny w kolejce i spuchnięta noga. Wbrew wszelkim obawom... siedzieliśmy całe 5 minut. Weszliśmy i doktor od razu mnie przyjął, coś tam popatrzył na rtg i mówi ,że zaprasza za 2 tygodnie do innego lekarza i zdejmujemy gips! I wtedy albo orteza albo już bez niczego. Jestem bardzo szczęśliwa! Taka głupia rzecz ot chodzenie, prawie każdy może przecież przemierzać nogami w te i we wtę. Jest jednak taka różnica ,że gdy straci się tak podstawową rzecz to dopiero się ją docenia. Jeszcze prawie 4 tygodnie temu płakałam, bałam się, byłam zmęczona, teraz jest lepiej. Tak naprawdę to już ostatnia prosta i będę mieć święty spokój. Co z szkołą? Sama nie wiem... Lekarz mi powiedział ,że chodzić do szkoły mogę, ale tylko ,że ja ledwo chodzę! Więc decyzja zapadła taka ,że ze dwa dni pochodzę sobie na spacerki wokół osiedla ,a potem do szkółki powrót. Takie szczęście ,że szkołę mam naprawdę blisko i nie muszę się pierdolić z żadnymi autobusami. 

Chyba bardziej zastanawia mnie kwestia moich rówieśników... Za chuja nie wiem co myśleć o tym wszystkim. Ale wydaje mi się ,że szkoła będzie całkiem zabawna, i będę miała większe luzy haha! Taki dziś krótki wpis bo za dużo tu się się tu nie dzieje.

czwartek, 10 października 2024

Świat stanął w miejscu...

 Mija sobie ten październik, a ja nadal to samo ci lekarze, szpitale i ten głupi laptop czy konsola. Mam dosyć! Ale od początku... 

Byłam w poniedziałek znów w szpitalu tylko na kontrole zdjęcie szwów itd. Byłam o 9:00 wyszłam o 14... Poszliśmy z chłopem szukaliśmy tej poradni, nawet nie wiecie jak się męczyłam! Ciągle tylko sapałam, a noga była cała opuchnięta i czułam cholerny uścisk! Ale jakoś odnaleźliśmy, ludzi jak lodu, a kolejność typu "kto pierwszy ten lepszy", a do tego zero zasięgu! Jedyne ciekawe zajęcie to była rozmowa i integracja z towarzystwem czekającym na to samo - wiecie każdy miał coś połamanego/skręconego nóżkę, rączkę, a przedział wiekowy oscylował od nastolatków po seniorów! Siedziałam tylko i rozmawiałam o urazach, lekarzach i o tym ,że cała kolejka ma już serdecznie tego dość! Po trzeciej godzinie już miałam tego po dziurki w nosie, cała noga spuchła, ucisk, a do tego było bardzo duszno. Stwierdziłam ,że zrobię sobie tour po szpitalu, a dokładnie to wycieczkę na palarnie... Ledwo chodziłam, sapałam jak pies, a wokół pełno studentów (bo to szpital uniwersytecki) albo jakiś ludzi po operacjach, obłęd! Doczołgałam się jakoś na palarnie chyba zrobiłam w trakcie ze trzy przerwy, a i drzwi od szpitala nie są automatyczne, tylko są to ciężkie wielgachne toporne drzwi których nie ma szans ,że otworze sama, także czekałam tylko na pomoc, stojąc pod drzwiami. Jak ktoś tylko przychodził i trzymał mi drzwi czułam się jakby przyszło upragnione zbawienie... ale to jeszcze nie koniec zbawienia. Wyszłam na podwórko, oparłam się o szpitalne okno i zapaliłam - ULGA! Nie pale teraz dużo bo zależy mi na zroście, ale nie kłamiąc, zdarza mi się zapalić w chwilach słabości. Dawno nie czułam takiej ulgi jak po zapaleniu po tygodniu abstynencji od wszelakich używek. Po tych jakże pięknych pięciu minutach zawróciłam się znów do poradni. Było mi przykro, bo wolałabym by ta chwila trwała wiecznie, no ale trudno. Bardzo powoli, ale jakoś poszło... Usiadłam z chłopakiem w innym miejscu bo było tam nieco chłodniej i dalej - CZEKAMY! Nagle tylko widzę, wychodzi kobieta po której byłam, prawie ze szczęścia zaczęłam biec (a biegać teraz nie umiem ni chuja) i wchodzę do gabinetu. Całość trwała chyba dwie minuty, facet dał mi wypis na RTG. Tak... czekałam trzy godziny na wypis na RTG, ale trudno. Mój chłopak poleciał w świat i zostałam sama, myślę sobie - gorzej być nie mogło, ale na szczęście potem poszło wszystko z górki, znaczy prawie bo chodzenie = ból. Z RTG znów do lekarza z lekarza do gipsowni. Facet w gipsowni był cholernie niemrawy i jakby smutny? Nie wiem, może miał zły dzień, choć czasem odnoszę wrażenie ,że połowa tego szpitala ma cały czas zły dzień... Przyszła potem przemiła pielęgniarka i zdjęła te głupie szwy. W końcu jak się kładę na boku nie czuje wżynających się w skórę drucików - Huraa!!! Po całej akcji, znów - lekarz, wypisał mi znów pierdyliard zastrzyków i mówi zaprasza za tydzień ale do innego ziutka, potem się dowiaduje ,że owego ziutka nie ma i idę do jeszcze innego lekarza - już trzeciego :).  

Dostałam gips, doczołgałam się do wyjścia i zamówiłam bolta, akurat bolciarz to mi dzień zrobił. Ziomek na oko dwadzieścia parę lat miał, gadaliśmy o autach, prawie jazdy i o tym ,że wcale nie mam tak przejebane! Poprawił mi humor totalnie! Także i z tego dziwnego zakamarku w Internecie pozdrawiam bolciarza! 

Po tej całej akcji myślę nad tym by zapisać się prywatnie do jakiegoś ortopedy, ten z którym gadałam w poniedziałek najbliższe terminy ma na za miesiąc :) A wtedy to mi się już dawno kość powinna zrosnąć... Jeszcze nad tym pomyślę, bardziej zastanawia mnie kwestia szkoły i powrotu do tego strasznego miejsca. Myślę raczej ,że wrócę dopiero jak dostanę ortezę, z gipsem nie ma chuja ,że pójdę do szkoły - za szybko się męczę, a do tego cała noga mi puchnie jak pojebana i wygląda to co najmniej niesmacznie... 

Pozdrawiam czytelników oraz życzę miłego dnia, naprawdę nie połamcie się tak jak ja!

środa, 2 października 2024

A dni sobie mijają... Moje refleksje o nauczycielach

 Dni sobie powoli mijają, przeżyłam ostatnio szok, że już trzeba zakładać jesienne kurtki i długie spodnie. Ostatnio, przez tę głupią nogę, byłam na podwórku przed szpitalnym brukiem, ubrana w krótkie spodenki i jakąś bluzę. No cóż jesień pełną parą, a ja siedzę w pokoju i jedyne co mogę to gapić się w okno i cieszyć się ,że ten chłód mnie nie dotyczy... 

Różne plotki, opowiastki słyszę, co tam się dzieje w wielkim świecie poza granicami tego głupiego pokoju, a dzieje się trochę. Jakaś tam niby drama jest z rozjebanym mieszkaniem (ale tego wam nie opowiem xD) i coś tam doszło do mnie ,że kobieta z polskiego ma znów jakiś problem. Jakoś skłoniło mnie to do refleksji o nauczycielach z mojej szkoły. Jest taka jedna... no jędza, inaczej nie umiem nazwać tej kobiety. Tylko wchodzi do klasy i każdy już ma jej dość, słychać tylko jej przepalony od szlugów głos, może lepiej jest to nazwać wręcz piskiem, lub skrzeczeniem. Problem o wszystko, nie ważne co powiesz - ŹLE. Takie tam gadanie ,że nie zdamy, i wychwalanie ponad niebiosa takiego jednego łebka. Owy łeb wcale nie jest taki święty tylko to kawał skurwiela i debila, ale o tym wam też nie będę pisać... Nie chce być tylko negatywna w stosunku do tej "nauczycielki", lub całego szkolnictwa. Kobieta ma też tam jakieś cechy powiedzmy "dobre", widać ,że jej zależy i chce nas nauczyć, ale za cholerę nie wie jak. Prywatnie może i jest normalna, ale uczyć to ona nie potrafi, no i właśnie tu jest jakaś przepaść. Wielu nauczycieli z tej głupiej na pozór szkoły wcale nie jest taka zła, ale nie umieją uczyć i im się nie chce. Kurwa no jesteśmy w technikum, do tego w piątej klasie, czego tu szukać?!

Nauczyciele w technikum to chuj w stosunku do moich nauczycieli z podstawówki. W życiu nie widziałam tylu osób na nieodpowiednim miejscu. W szczególności źle wspominam taką jedną kurwę. Cała klasa miała do niej taki średni stosunek, ale jeszcze ją trawili, za to ona, nie trawiła MNIE. Rozumiem naprawdę ,że chciała mnie nauczyć, ale skąd ona wzięła wykształcenie pedagogiczne to nie wiem, bo chyba kurwa z paczki czipsów. Nie chce opisywać wszystkiego co się działo, bo to i wspomnienia parszywe ale i nieco jeszcze bolesne mimo ,że to tyle lat minęło od tych lekcji z nią.

Są i naprawdę cudowni nauczyciele którzy chyba na serio wzięli się z pasji. Jest paru takich u nas w szkole, może ze dwa którzy mnie uczyli. Wchodzili do klasy i odrazu człowiekowi lepiej było, mogłeś robić na lekcji co chcesz, chcesz się uczyć - słuchaj i rób zadania, nie chcesz się uczyć - luz siedź w telefonie. Coś w tym było bo właśnie ci nauczyciele mieli tak przyjemną aparycje oraz sam sposób mowy oraz podejście do młodzieży ,że aż sama z siebie angażowałam się jakoś w lekcje mniej lub bardziej, mimo ,że temat mnie chuj obchodził...  Oczywiście oni teraz uczą inne klasy i wszystko poszło w pizdu, bo teraz nie ma chyba takiego nauczyciela którego bym szanowała jako tako, tak jak tamtych. Teraz i tak siedzę w domu więc co to powinno mnie obchodzić? Nie wiem, nudzę się!!!!!!!! 

Wiecie chyba ,że kocham pisać, więc pisać i będę o ostatnich dniach, a że ostatnie dni są nudne jak flaki z olejem to trochę spisze moich refleksji i może jakieś głupie historie napiszę co mi się przydarzyły. Bo co robić w tym domu jak nie pisać ;-] Dziękuje za przeczytanie oraz życzę miłego dnia. 

poniedziałek, 30 września 2024

Moje odczucia co do zdarzeń z ostatnich dni...

 Witam, otóż już psychicznie czuje się nieco lepiej, potrzebowałam czasu by sobie to wszystko w głowie poukładać, wiecie jednego dnia bawię się zajebiście na koncercie, a drugiego mam operacje i opatrunek z którego ciągle lała się szkarłatna krew... nawet wysikać się nie mogłam, a jedyna ulga to były kroplówki z Tramadolem które działały nie tylko przeciwbólowo ale i uspokajały zszargane szpitalem nerwy...

Nadal jestem na etapie akceptacji, dużo się dzieje, bo to nie tylko chodzi o kostkę, tu chodzi o całokształt. Syf z rodziną, kłotnie, dramaty i zależność od innych, ah szkoda gadać! Ale mniej więcej opisze wam co mi jest, mam złamanie kostki bocznej i złamanie kości przyśrodkowej, BEZ przemieszczenia i BEZ zerwanych więzadeł... wytrzymały :) Za tydzień lecę do kliniki na zdjęcie szwów i założenie (zapewne) ortezy, potem około 4 tygodnie z unieruchomieniem i znów do szpitala na ściąganie drutów operacja i inne bzdety - potem, będę mogła powoli już chodzić. Tylko wytrzymać październik i po nim już powinno być lepiej. Szkoda, bo październik to mój ulubiony miesiąc a cały spędzę najprawdopodobniej w czterech ścianach... Urodziny też przeleże w najgorszym wypadku, halloween też... przykro mi strasznie, ale nic na to nie poradzę... 

Jestem zła, jestem zła na to ,że chciałam zdać prawo jazdy i byłam już tak blisko! Chciałam spełniać swoje małe motoryzacyjne marzenia, zorganizować imprezę urodzinową i halloween, a tu taka niespodzianka. Ciężko się z tym pogodzić, ale wiem ,że to nie na całe życie. Już za rok będzie zupełnie inaczej... będę miała prawko, swoje autko którym będę się bawić i będę już chodzić do szkoły policealnej na kierunku który sobie wybrałam! Wakacje za rok też chcę ciekawiej spędzić - wyjechać, daleko wyjechać i zwiedzać świat, w tym roku się nie udało bo chciałam mieć za wszelką cenę prawo jazdy i wszystko na to wydawałam i oszczędzałam na auto. Żałuje. Szczerze żałuje ,że nie pojechałam nigdzie dalej. Nie wiem, może ta cała "przygoda" nauczy mnie by się nie bać, by korzystać bo tak jak pisałam - jednego dnia na koncercie, a drugiego na sorze na operacji :-) i wszystkie plany w pizdu!!!!!

Czy są plusy? Kurwa, a są! Odważę się stwierdzić ,że i są plusy tej chujowej i względnie patowej sytuacji. Wiecie kiedy okazuje się ,że ma się prawdziwych przyjaciół? Właśnie kiedy człowiek wyląduje w szpitalu. Ja wiem to brutalne, ale dopiero w takich chwilach okazuje się kto jest, a kogo nie ma. Nie obrażam się tu na każdego mojego pojedynczego znajomego który się do mnie nie odezwał - spokojnie, ale zwracam uwagę na to kto do mnie pisze, dzwoni i przychodzi i kto z tych ludzi uważał mnie za przyjaciółkę. Czy się zawiodłam? Może? Ale o tym zaraz. Mój chłopak jest cudowny, jest codziennie, moi przyjaciele tak samo, piszą, odzywają się. Tak naprawdę to dopiero początek, zobaczymy jak będzie przez ten miesiąc i po tym jak już będę mogła w miarę chodzić, kto będzie się ze mną zadawał itd. Szczerze wierzę ,że mnie moi przyjaciele nie opuszczą i nie zapomną o mnie pewnego dnia, kurwa jaki to jest pojebany "test". Co śmieszne, ostatnio dostałam informacje ,że wychowawczyni w szkole na lekcji powiedziała ,że "No Gosia leży w szpitalu sratatata" i by się ludzie odezwali do mnie z klasy, spytali co u mnie itp.. Wiecie co? KURWA NIKT SIĘ NIE ODEZWAŁ... nie licząc mojego najlepszego ziomka, no ale on to na bieżąco jest... Może i nie mam z moją klasą jakiś zawiłych relacji i głownie trzymam się z moim przyjacielem, ALEEE no jest pare osób z którymi mam dobry kontakt, wiece no, wspólne imprezki, wypady do pubów itd. a tu nagle cisza... To naprawdę zadziwiające! 

"Po co ludzie są przy nas
Wyżej jesteś to więcej trzymasz
Masz przewagę to pociąga ich siła
A odpycha ich upadek, musisz patrzeć im w oczy
Bo inaczej spadniesz, nie będziesz mógł spać w nocy"

Jak do tego doszło? NIE WIEM!

Pewnie teraz pytacie, jak ja to kurwa zrobiłam?! Wiecie co... ja sama nie wiem. Biegłam na koncert nagłego ataku spawacza i nagle BAH poślizgnęłam się i z impetem wygięłam kostkę w nienaturalny sposób. Przed oczami miałam przez chwilę mroczki, i wszystko wydawało się w chuj nierealne, no myślałam ,że zemdleje! Narazie tyle wam opowiem, bo w sumie sama nie chce wracać do tych wydarzeń... 

Uważajcie na siebie, bo nawet na trzeźwo nagle możecie zajebać z impetem o podłogę i znaleźć się na sorze. 


wtorek, 24 września 2024

ciężko

 Hej, nie będę nikogo okłamywać jest CHUJOWO. Wyszłam wczoraj z szpitala - złamana kostka w 2 miejscach, gips na 2 tygodnie a potem albo znów gips albo orteza na półtorej miesiąca i rehabilitacja. W szpitalu było całkiem... powiedzmy ok, może potem napisze w szczegółach dla potomnych jak wyglądał mój pobyt w szpitalu. Teraz, nie chce do tego wracać, większość osób była dla mnie bardzo miła, ale ci starsi byli straszni. Mam chyba jakąś swego rodzaju traumę, krzyczeli by nie płakać, podali leki uspakajające, mówili o złym stanie psychicznym. Codziennie płaczę, zamknięta w czterech ścianach rozmyślam jak dalej potoczy się moje życie. Ja wiem, to nie koniec świata, ale nigdy nie przypuszczałam ,że spotka to mnie, to było takie szybkie. Jednego dnia źle stanęłam i bolała mnie cholernie kostka, a drugiego leżałam na stole operacyjnym. Przeżywam to wszystko jeszcze, płaczę, dużo płaczę. Od czasu kiedy źle stanęłam nie było dnia bez łez. Wiem, dam rade ale czuje się jak pierdolony trup, jakbym gniła z dnia na dzień. 

Przecież szpital nie był taki zły. Nie był, ale ta niepewność była straszna. Co dalej ze mną będzie? Co mi zrobią? Czy będzie boleć? Nie wiem, jestem zbyt nadaktywna emocjonalnie i w sumie to na wszystko reaguje płaczem, nie panuje nad tym! Nie umiem inaczej. Sam szpital mi się chujowo kojarzy, eh ale to inna historia. 

Błagam niech ten koszmar się już skończy! Oby szybko to minęło. Pozdrawiam czytelników i uważajcie na siebie!

sobota, 10 sierpnia 2024

Tory

 Dziś plany są takie, że idziemy posiedzieć u mojej koleżanki. Dziś już wypali na pewno! Strasznie późno dziś wstałam, bo stwierdziłam ,że po jaką cholerę mam wstawać wcześniej, skoro i tak nudzę się tymi porankami i południami w wakacje, szczególnie ,gdy jest za gorąco. Słońce grzeje beton, każdy jest spocony i nawet nie wiadomo jak się ubrać... Wieczorem jest chłodniej, przyjemniej i w ogóle jakoś inaczej, a i przede wszystkim jest co robić. Praktycznie moje wakacje rok temu to było wstawanie max 12, nudy ,a potem wieczorem wypady hen daleko, a to do pubu, a to do przyjaciela na ogniska... Tęsknię za nim strasznie, w tym roku nie przyjechał do Polski, bo nie miał jak. Tamte wakacje w większości spędziłam z nim i na opłakiwaniu mojego JUŻ na SZCZĘŚCIE byłego (tak, to był niezły zjeb). 



Wczoraj wieczorem byliśmy na torach! No przysięgam najlepsze miejsce na ziemii. Wieczór, nieco chłodniej, zachód słońca i piwo. Miejsce oddalone od jakiejkolwiek ludności, tylko my i pociągi co jakiś czas. Było tego wczoraj pełno, chyba z pięć pociągów przejeżdżało. Blisko, wręcz to było przerażające, szczególnie kiedy zaczęliśmy żartować o wykolejeniu... Kocham te wakacyjne wieczory, kocham moich przyjaciół, znajomych, to są chwile w których jestem na prawdę szczęśliwa. Nie myślę wtedy tyle o zmartwieniach, to są chwile w których czuje ,że dobrze korzystam z życia i robie sobie wspomnienia na lata. Siedzieliśmy tam dobre pare godzin, może potem nieco się wkurwiłam (?). Czasem mnie odcina dziwnie, to te chyba całe "przebodźcowanie" czy chuj wie jak to oni nazywają w psychologii. Miałam takie coś od kiedy pamiętam, takie uczucie zmęczenia, niechęci, to nie jest smutek, to jakiś dziwny duch w mojej głowie który ciągnie mnie ku dołu. Nieważne, ale po prostu wkurwia mnie to czasami. 


Poszliśmy potem na miasto, ten "spokój pośród ulic i bloków" jest niesamowity. W centrum - światła, pijani ludzie, samochody i losowa muza grająca z jakiś pobliskich klubów czy pubów. Człowiek zapomina o tym całym chłamie wokół który dzieje się na codzień. Rano świat wraca do normy, ludzie idą do pracy, a ja znów szukam sobie zajęcia, by zająć czymś łeb. Durny łeb, bo ciągle myśle, nawet jak kładę się spać. Dziękuje Bogu albo chuj wie komu, za stworzenie tabletek z melatoniną. Mam jej niedosyt, bo czasem nawet i 3 mg nie robią na mnie wrażenia i i tak nie zasnę... Ale to już chyba powinnam przywyknąć. Ilekroć kładę się spać to się zaczyna imba, wyobraźcie sobie - ciągle coś napierdala w tej głowie, losowe rozmowy, muzyka, tysiąc myśli na sekundę i tak CIĄGLE, ZERO SPOKOJU. Potem ludzie pytają czym ja niby jestem zmęczona, hm ciekawe, sama do tego nie doszłam jeszcze... 









piątek, 9 sierpnia 2024

Wakacje wakacje i ruszam dupe z domu

 Od paru dni kręcę się pomiędzy diagnostyką, a przychodnią, a innym jeszcze lekarzem... Plus tego taki ,że przychodnie i diagnostykę mam dosłownie pod domem, przejść ulicą i już jestem. Od 7:00 otwarte, byłam wczoraj oddać siuśki, godzina z 7:20 i KOLEJKA! Niezbyt duża, moja siostra i przyjaciele jak tam szli to była taka kolejka ,że pod same wejście się ciągnęła. Wchodzę do diagnostyki, ledwo żywa, bo spałam wczoraj ze 4 godziny, na słuchawkach tylko jakiś mętny hip-hop, lecę, bez makijażu, w losowych ciuchach i w piżamie pod bluzą (cud ,że spodni nie zapomniałam). Na szczęście szłam tylko szczyny oddać, znów, bo poprzednie badanie wykazało ,że mam zakażenie pęcherza (?), więc musiałaam je powtórzyć, tym razem zrobiłam jak mi kazano. To naprawdę dziwne uczucie, sikać do jakiegoś plastikowego pojemniczka ,a potem obcy ludzie ci badają ten mocz... No, ale wracając, idę do diagnostyki i widzę - KOLEJKA... Więc typowo - nienawidzę kolejek i czekania, doprowadza mnie to do ataku! Stałam tam może z max 10 minut, ale i tak to mi za długo. Bez makijażu wyglądam jakbym miała 12 lat i nie żartuje. Miałam taką sytuacje, szłam do żabki po wkłady do glo - pilnie. Też wtedy byłam bez makijażu, losowe ciuchy itd. Wchodzę do żabki i mówię -"wkłady do glo". Ekspedientka popatrzyła na mnie jak na poparzoną i spytała ponownie tylko, czego ja tam chcę, no to powtarzam "wkłady do glo, takie i takie". Kobieta - szok i niedowierzanie, mina bezcenna. Pyta o dowód, wyciągam go ospale, a laska wpatrzona w niego z gałami na wierzchu, aż dwa razy się upewniała... także no, na pewno nie wyglądam na swój wiek i w makijażu i bez... (ale to już swoją drogą). Wracając do diagnostyki, stoje w tej kolejce, ludzie się patrzą na mnie (bo co by taka "dwunastolatka" miałaby tu robić do cholery?!). Każdy starszy, od kobiet w średnim wieku do staruszek które chyba chodzą tam dla sportu, lub hobbistycznie. Wszyscy stali z swoimi defekacjami zamkniętymi w plastikowych kubeczkach - naprawdę, dziwne uczucie, szczególnie w półśnie o 7 rano. Oddałam co miałam oddać i poleciałam do domu, a potem do lekarza, eh takie to już mam wakacje, prawo jazdy i lekarze. 


Dziś, trochę inaczej, bo planuje wyjść do koleżanki jeszcze z paroma znajomymi. Rzecz jasna nikt nie wie czy wypali, bo nie wiadomo czy będzie chata wolna, także modlę się o to by była. Zawsze jak już coś chcą ludzie planować to pytają czy do mnie można. Do mnie zawsze można - ale nie zawsze mi się chcę. Tak szczerze znudziły mi się te moje imprezo-posiadówy w moim mieszkaniu, bo to jedno i te same otoczenie... a każdy przecież wie, że ja zawsze chętna na imprezy jestem. Niby ja też coś miałam robić u siebie, ale nie chciało mi się i nie miałam nawet czasu - ciągle ten sam tryb, prawo jazdy i badania - NUDY. Też po prostu nie chcę mi się po nich sprzątać, wszędzie tylko potem leżą jakieś butelki puste, śmieci, i rzadko (bardzo rzadko) ktoś postanowi się zrzygać, bo nie zna umiaru, a takich to ja potem już nie zapraszam.
Jeżeli chodzi o badania, to spokojnie nic mi nie jest, to nic poważnego, tylko mój testosteron stwierdził, że wyjebie mi w górę! Tu całe sedno problemu, szkoda ,że ginekolog bierze za wizytę z 300 zł, a na NFZ jakbym miała czekać to albo przemieniłabym się w mężczyznę, albo byłabym już dawno bezpłodna, czekając na wizytę... Nieważne. Wakacje za rok planuje inaczej, nie będą one ostatnie (MAM SZCZERĄ NADZIEJE) bo po technikum wybieram się do szkoły policealnej na produkcję filmową, więc dodatkowe lata nauki. Niby chujowo, bo to takie technikum level 2 ale bez tych durnych przedmiotów o drukarkach, bez matematyki, fizyki i innych gównianych lekcji na których umieram z nudów. Mimo to, będę pewnie wspominać jeszcze technikum i może i nawet tęsknić, te uczucie, wychodzi się na palarnie przed szkołę na długiej przerwie, zapach jedynie jakiś liquidów owocowych wymieszany z zapachem szlugów czy glo mentolowych. Uczniowie z swoimi pierwszymi "furami" stojący obok nich, lub siedzący w środku z muzyką tak głośną, że w pobliskiej podstawówce to słychać... To taki zabawny wiek! Będę tęsknić pewnie za tymi głupawkami na lekcjach z moim najlepszym ziomkiem, dramach na wychowawczej i polewy z niektórych nauczycieli. Niektórzy to tam jakby za karę pracują, ale chyba się im nie dziwie... 


Mini update, z ostatniej chwili - nie wypaliło, jadą jutro rano, chata dziś jednak nie "wolna". Mam nadzieje ,że przejdziemy się na tory, blisko tam gdzie mieszkamy. Tam jest cudownie! Same krzewy i drzewa i pare fajnych miejscówek, wokół cisza i co jakiś czas czuć intensywny zapach gandzi (więc jest to częste miejsce spotkań, z dala od świata haha). Byliśmy tam ostatnio, lecz nie zawitaliśmy tam długo bo towarzystwo "zmęczone" więc byliśmy tam do może 23... ale i tak było zajebiście. Wiecie, ciepło, zachód słońca i nikt się nie dopierdala. Popijaliśmy piwo i gadaliśmy o wszystkim i niczym, najlepsze jest to, że co jakiś czas przejeżdzają pociągi obok, bardzo blisko nas. Ogromny pociag towarowy, hałas na pół województwa, ale widok - bezcenny. Będę to pewnie kiedyś wspominać jak będę już starą "dorosłą" babą. 

Więc właśnie tak o to mijają mi dni. Jest stres, zmartwienia i najzwyklejsze problemy dnia codziennego. Zdam prawko w końcu i może będzie spokój, bo już się cholernie niecierpliwie. Do końca wakacji liczę na pozytywny wynik egzaminu w wordzie. Pozdrawiam Was i życzę miłego dnia! 





czwartek, 8 sierpnia 2024

Kim ja w ogóle jestem?

 Piszę tego bloga od prawie 7 lat, od kiedy miałam 12 lat, ale nigdy się nie przedstawiłam, nigdy nie pisałam kim ja w ogóle jestem, więc kim ja jestem i po co tu pisze? 

Pytanie może i nawet filozoficzne, ale nie jestem tu chyba od tego, bo filozofia niezbyt mi wychodzi. Znajomi powiedzieli by ,że jestem gadatliwa, szalona i towarzyska. Przyjaciele, oprócz tego, określiliby mnie także jako empatyczna, wrażliwa i czasem nawet infantylna osoba. Rodzina pewnie jako nieodpowiedzialna, zagmatwana dziewczyna. 

A ja? Te wszystkie cechy jednak jakoś mnie opisują. Ja jestem, w moich oczach wyjątkowa, bo każdy z nas powinien siebie samego traktować jako kogoś wyjątkowego. Jestem indywidualna, i lubię nowe rzeczy. Kocham pisać, teksty, rozprawki i nawet zwykłe wpisy na bloga, mimo ,że nie znam się na tym i robię to czysto hobbistycznie i dlatego ,że sprawia mi to przyjemność. Kocham kino, kocham sztukę, kocham także i motoryzacje :) Mam dużo zainteresowań, ale często mi się nudzą i porzucam jedno za drugim tydzień po tygodniu. Są i takie które nadal we mnie są, najbardziej kino. Bo kino jest piękne, szczególne, jest wyjątkową formą sztuki, łączy obraz, muzykę, dialogi, właściwie filmem można wszystko przekazać. 

Więc, podsumowując, jestem najzwyklejszą dziewczyną. Żyje życiem jak wszyscy, mam swoje problemy, zmartwienia, ale lubię wychodzić poza schematy i ubarwiać sobie tą szarą rzeczywistość. Chciałabym kiedyś zmieniać świat, tworzyć kino. Taka właśnie jestem. 




czwartek, 1 sierpnia 2024

Pełnia lata, wszechobecny gorąc

 Znów mi nie wszyło. Chyba za często to powtarzam... Nie chce uchodzić za osobę ponurą, lub depresyjną. Nie jestem zdecydowaniem melancholikiem, nie mam depresji, nie jest tak źle w momencie życia w którym jestem. Jest tylko ADHD, natłok myśli i niespełnione ambicje. Wiem, że wiele rzeczy nie przychodzi mi łatwo, rozumiem ,że mam ciężej, mam nieco inny mózg niż osoby neurotypowe, przecież ja inaczej odbieram świat!

Multum bodźców, odgłosy ulicy, samochody, ludzie i ich głośne rozmowy, głowa mi czasem pęka! Potrzebuje dopaminy! Szukam, błagam o nią, a potem mam dość, jestem przemęczona... ciągle. Spotkałam się z opiniami - "ADHD jest super, masz ciągle pełno energii", chciałabym... Mam dużo energii - prawda, ale nie ciągle, mam spadki energii, takie, że mam wrażenie ,że spadam na samo dno i jeszcze dalej. Nie mogę spać, zrelaksować się, spokojnie usiąść. Dobijają mnie te spadki nastroju. 

"Ja też mam ADHD! Nie mogę się skupić na sprawdzianie i macham ciągle nogą!" 

To mnie chyba najbardziej wkurwia! ADHD to całe SPEKTRUM objawów. Przecież pełno osób macha nogą, bawi się długopisem jak np. siedzi w ławce w szkole. Ja przecież też, ale oprócz tego, specjalnie wychodzę do toalety bo chce się zwyczajnie "przejść". Ja czuje nudę, frustracje - CIĄGLE, więc by choć nieco to rozładować majtam się we wszystkie strony lub łażę w kółko jak poparzona. 

Co do skupienia - Wiele osób także się CZASEM nie może skupić. Tylko my mamy to notorycznie. Ktoś coś do mnie mówi, opowiada ,a ja nie umiem się czasem skoncentrować jeżeli temat mnie nazbyt nie interesuje. Oglądam film - nie umiem się skupić, siedzę na lekcji - nie umiem się skupić, czytam książkę - nie umiem się skupić, i tak dalej, i tak dalej... 

Znów się na sobie zawiodłam, ciężko się z tym żyje...

czwartek, 25 lipca 2024

Parę słów

 Jak sobie poradzić z myślą ,że jesteś denerwujący, przerywasz innym, impulsywny, nadmiernie gadatliwy, ciągle chcesz być w centrum zainteresowania? Ludzie tego nie lubią, uważają ,że jesteś głupim atencjuszem. 


Jak sobie radzić kiedy nie umiesz słuchać? Starasz się ale nie potrafisz się skupić na rozmówcy? Ludzie mówią ,że nie słuchasz, nie interesuje cię to. Uważają cię za hipokrytę który ciągle gada ale nie umie wysłuchać. Spłycają do tego ,że jesteś po prostu wkurwiajacy i nie sposób z tobą rozmawiać. 


Jak sobie radzić ze szkołą? Nauczyciele cię rozsadzają, słyszysz skargi ,że ciągle rozmawiasz, mówisz za głośno, albo nie skupiasz się na lekcji. Uważają ,że jesteś po prostu leniwy.


Jak sobie radzić? Wracasz do domu i płaczesz, wiesz ,że to nie twoja wina, nienawidzisz już siebie. Tych wszystkich cech. Rodzi się frustracja, złość i ogromny smutek...


To jest właśnie istota ADHD. Nie są to tylko dzieci które biegają i rozwalają lekcje w szkole. Są też dorośli, nastolatkowie którzy mają rozjebane życie. Mają w nim pierdolnik, ciągle czują się nie tacy, inni, zepsuci. Czasem sobie myślę ,że ja po prostu wymieniłabym sobie mózg na inny, ale przecież tak się nie da. 

Uciekamy w nowe doznania, bo właśnie tego nasz mózg chce - poczuć coś, chce dopaminę której tak bardzo brakuje. Wszechobecna nuda, pogoń za tym durnym hormonem szczęścia. Imprezy, używki, niebezpieczne zachowania - chaos. Ciągle szukasz ale nigdy nie znajdziesz, będzie ciężej, jesteś zaburzony. To nie tak działa, ciężko to zrozumieć. Dla innych w tej kwestii, jesteśmy po prostu szaleni, nieostrożni, przesadzamy. Tylko my wiemy o tym, ale nie umiemy sobie z tym radzić. 


Ludzie patrzą na ciebie jak na debila. Czujesz się jak debil. Nie rozumiesz wielu rzeczy, nie umiesz się tak skupić jak inni. Nie kończysz nic, co zaczynasz. Gubisz wszystko, wszędzie masz chaos. W głowie chaos, w pokoju chaos, ciągle jesteś roztrzepany. Ludzie widząc twoje mieszkanie myślą od razu ,że jesteś leniwy, jesteś "brudasem", uwierzcie, nam też jest z tym źle. 


Nie da się tego wyleczyć. Będziesz się z tym zmagał cały czas. To niszczy życie, rozpierdala. Ciągła frustracja, złość na siebie samego ,zawodzenie siebie i innych, jak ten ciężar przezwyciężyć? 

Chciałabym, pomóc. Sobie i innym. Będę na tym blogu częściej poruszać temat ADHD, by edukować i pomagać innym zaburzonym. Nie jesteś sam. Nie jesteś gorszy. 

Terapeuta powiedział kiedyś mojej babci, że ADHD jest jak taki "nieokiełzany koń" bardzo ciężko jest go uspokoić i zapanować nad nim. Czuje się przez to gorsza, nie tylko ja, inni z ADHD, lub nawet osoby z autyzmem. Czujemy się wyobcowani, inni, zepsuci... Podstawą są leki i terapia, ale jak wyjaśnisz innym czemu taki jesteś? Często możesz usłyszeć ,że "po prostu za mało się starasz, to nie wina ADHD" wtedy, są dwie opcje, albo wyjaśnisz to tej osobie i zrozumie, albo olać taką znajomość. Podstawą jest świadomość, nasza jak i naszych bliskich. Jak nie rozumieją, nie warto im tłumaczyć, wiele osób woli zostać ślepe, tak jest łatwiej - wyśmiać. Nie potrzebni są Ci tacy ludzie, tak jak ty nie jesteś potrzebny im. Każdy jest inny, i choć ciężko to zrozumieć, po prostu niektórzy pokochają twoją rezolutność i gadatliwość, a niektórzy będą uważać ,że to zwyczajnie wkurwiające. Nadal się tego uczę, to nie jest łatwe. 

wtorek, 14 maja 2024

Maj

 W końcu jest cieplej!

Od końcówki lutego jestem na kursie na prawko, wyjeździłam wszystko, ale nadal dokupuje jazdy bo idzie mi źle... Mam nadzieje ,że do wakacji będę mieć ten kartonik i kupie sobie fajne auto! 

poniedziałek, 18 marca 2024

wiosna...

 Witam, otóż, niby wiosna za 2 dni, a jednak ulice z rana były całe w śniegu.

Tylko siedzę i pogodę oglądam, kiedy w końcu będzie cieplej!!!!???


NIENAWIDZĘ ZIMY.