Witam, otóż już psychicznie czuje się nieco lepiej, potrzebowałam czasu by sobie to wszystko w głowie poukładać, wiecie jednego dnia bawię się zajebiście na koncercie, a drugiego mam operacje i opatrunek z którego ciągle lała się szkarłatna krew... nawet wysikać się nie mogłam, a jedyna ulga to były kroplówki z Tramadolem które działały nie tylko przeciwbólowo ale i uspokajały zszargane szpitalem nerwy...
Nadal jestem na etapie akceptacji, dużo się dzieje, bo to nie tylko chodzi o kostkę, tu chodzi o całokształt. Syf z rodziną, kłotnie, dramaty i zależność od innych, ah szkoda gadać! Ale mniej więcej opisze wam co mi jest, mam złamanie kostki bocznej i złamanie kości przyśrodkowej, BEZ przemieszczenia i BEZ zerwanych więzadeł... wytrzymały :) Za tydzień lecę do kliniki na zdjęcie szwów i założenie (zapewne) ortezy, potem około 4 tygodnie z unieruchomieniem i znów do szpitala na ściąganie drutów operacja i inne bzdety - potem, będę mogła powoli już chodzić. Tylko wytrzymać październik i po nim już powinno być lepiej. Szkoda, bo październik to mój ulubiony miesiąc a cały spędzę najprawdopodobniej w czterech ścianach... Urodziny też przeleże w najgorszym wypadku, halloween też... przykro mi strasznie, ale nic na to nie poradzę...
Jestem zła, jestem zła na to ,że chciałam zdać prawo jazdy i byłam już tak blisko! Chciałam spełniać swoje małe motoryzacyjne marzenia, zorganizować imprezę urodzinową i halloween, a tu taka niespodzianka. Ciężko się z tym pogodzić, ale wiem ,że to nie na całe życie. Już za rok będzie zupełnie inaczej... będę miała prawko, swoje autko którym będę się bawić i będę już chodzić do szkoły policealnej na kierunku który sobie wybrałam! Wakacje za rok też chcę ciekawiej spędzić - wyjechać, daleko wyjechać i zwiedzać świat, w tym roku się nie udało bo chciałam mieć za wszelką cenę prawo jazdy i wszystko na to wydawałam i oszczędzałam na auto. Żałuje. Szczerze żałuje ,że nie pojechałam nigdzie dalej. Nie wiem, może ta cała "przygoda" nauczy mnie by się nie bać, by korzystać bo tak jak pisałam - jednego dnia na koncercie, a drugiego na sorze na operacji :-) i wszystkie plany w pizdu!!!!!Czy są plusy? Kurwa, a są! Odważę się stwierdzić ,że i są plusy tej chujowej i względnie patowej sytuacji. Wiecie kiedy okazuje się ,że ma się prawdziwych przyjaciół? Właśnie kiedy człowiek wyląduje w szpitalu. Ja wiem to brutalne, ale dopiero w takich chwilach okazuje się kto jest, a kogo nie ma. Nie obrażam się tu na każdego mojego pojedynczego znajomego który się do mnie nie odezwał - spokojnie, ale zwracam uwagę na to kto do mnie pisze, dzwoni i przychodzi i kto z tych ludzi uważał mnie za przyjaciółkę. Czy się zawiodłam? Może? Ale o tym zaraz. Mój chłopak jest cudowny, jest codziennie, moi przyjaciele tak samo, piszą, odzywają się. Tak naprawdę to dopiero początek, zobaczymy jak będzie przez ten miesiąc i po tym jak już będę mogła w miarę chodzić, kto będzie się ze mną zadawał itd. Szczerze wierzę ,że mnie moi przyjaciele nie opuszczą i nie zapomną o mnie pewnego dnia, kurwa jaki to jest pojebany "test". Co śmieszne, ostatnio dostałam informacje ,że wychowawczyni w szkole na lekcji powiedziała ,że "No Gosia leży w szpitalu sratatata" i by się ludzie odezwali do mnie z klasy, spytali co u mnie itp.. Wiecie co? KURWA NIKT SIĘ NIE ODEZWAŁ... nie licząc mojego najlepszego ziomka, no ale on to na bieżąco jest... Może i nie mam z moją klasą jakiś zawiłych relacji i głownie trzymam się z moim przyjacielem, ALEEE no jest pare osób z którymi mam dobry kontakt, wiece no, wspólne imprezki, wypady do pubów itd. a tu nagle cisza... To naprawdę zadziwiające!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz