niedziela, 20 października 2024

Kolejny tydzień

 Ostatnio pisałam o gipsie, prawda? Tak się pozmieniało ,że zamiast gipsu moja babcia wykombinowała prywatną wizytę (po znajomości) i wylądowałam w ortezie. Naprawdę myślałam ,że będzie łatwo - nie jest. Nie chce mówić ,że jest gorzej, bo też nie jest, ale jest ciężko. Od razu po założeniu ortezy zrobiliśmy z chłopakiem podróż do sklepu, ah jak ja się zmęczyłam! Kostka i mięśnie NAPIERDALAŁY! w połowie trasy już zaczął się teatrzyk, ale od początku. Z schodami już problemu nie mam, naprawdę to nie takie straszne! Raz dwa zejście po schodach. Zaczęła się walka na powietrzu, nie spacer a podróż! Szłam, ledwo krocząc po chodniku owianym jesiennymi liśćmi, kula za kulą, i ta cholerna orteza. Tak los chciał ,że po drodze spotkałam dwie znajome mordki, jedną z owych mordek był znajomy z klasy. Nawet nie wyobrażam sobie jaki musiał być jego szok, gdy zobaczył mnie po raz pierwszy od czterech tygodni nieobecności w szkole, a do tego na jakiś kulach stękając z bólu i zmęczenia! Zaszliśmy do żabki - po wkłądy do glo bo myślałam ,że bez tej cholernej nikotyny wikituje... w sklepie pełno ludu ,a dokładniej dzieciaków. Czułam się nieco jak okaz w zoo bo się lampili, choć może się im nie dziwie. Na moje nieszczęście spytała mnie o dowód, normalnie bym nie miała problemu bo co to tylko wyjąć jakiś dokument? Ale sytuacja ma się teraz z goła inaczej, kuśtykając na jednej nodze ledwo co wyciągnęłam ten kartonik. No, ale raz dwa wyszliśmy zapalić rzecz jasna. 

Po tej długiej walce i niedoli w dojściu do żabki, znaleźliśmy się w biedronce. Jakieś dziecko po drodze zapytało swoją mamę "Dlaczego ta pani ma chorą nogę?" Uśmiechnęłam się aż pod nosem :) Ale najlepsze jest to ,że ja sama nie mam pojęcia dlaczego tę chorą nogę mam... Powrót był o wiele gorszy, chłop się poddał i wziął mnie na ręce, ludzie się gapili ale chuj z nimi! Byłam przeszczęśliwa nagle cały ból odszedł ale mój entuzjazm nie trwał wiecznie, a całe trzy minuty. Zaczęło coś boleć, wręcz kłuć a nawet i NAPIERDALAĆ! Szybka zmiana pozycji i ot znów na kule, ledwo co dokuśtykałam się do mieszkania, a i by nie było,  na schodach wniósł mnie chłopak - bo jakby inaczej! 

W domku ułożyłam się wygodnie w łóżku - zjadłam sushi obejrzałam coś i głupia myślałam ,że to już koniec mej męki, a tu chuj! Noga nagle zaczęła NAPIERDALAC!!!! JAK NIGDY! Calutkie mięśnie zaczęły mnie tak boleć ,że jestem w stanie powiedzieć ,że był to najgorszy ból w moim całym życiu, ból po operacji to było nic przy tym! Ryczałam, jęczałam i gryzłam kołdrę z bólu, upragnione ukojenie przyniosły dwie rzeczy - nikotyna rzecz jasna i zimny okład... oh Jezu jakie to było cudowne uczucie. Nawet leki które mi przepisali - opioidy, nie były tak kojące jak te dwie rzeczy. Pierwszą noc spałam jeszcze z ortezą, rozpiętą ale ortezą. Drugiej nocy odważyłam się już zdjąć to cholerstwo, z dnia na dzień ból ustawał. 

I to właśnie dziś, ja, po raz pierwszy od prawie pięciu tygodni zdecydowałam się na spacerek do pobliskiej apteki po nutridrinki, miało to być pięć minut choć po ostatniej przygodzie doskonale wiedziałam  ,że to nie będzie pięć minut... Ubrałam się, wstałam i szłam, powolutku, kula do kuli i do ortezy. Na początku było całkiem łatwo i gładko, lecz powrót - Oj masakra! Bardzo mnie bolały mięśnie, i te nogi i te rąk i nawet drugiej kostki... Ledwo co weszłam do mieszkania, orteza na bok i lód! Nie było tak źle z bólem jak wcześniej, szybko przeszło, ale właśnie wtedy wiedziałam już ,że do szkoły w poniedziałek nie dam rady pójść.

W poniedziałek mam urodziny, eh chyba będą najgorsze w życiu bo w ortezie, z lodem i w łóżku. Szczęście mi daje tylko parę rzeczy w tym momencie, nikotyna, moje koty i drugi człowiek. Chyba pora nieco przewartościować swoje życie i zmienić punkt widzenia na wiele spraw. Nie wiem jeszcze jak tego dokonać bo jestem w chuj emocjonalna i nie okiełznam tego z tym jebanym adhd, ale coś się wymyśli! Został z tydzień i PRAWDOPODOBNIE już będę mogła chodzić bez ortezy tylko o samych kulach, mam taką nadzieje... nie wiem na razie nic, jak z szkołą jak z urodzinami i trochę jestem zagubiona, ale to minie, przecież to nie kalectwo do końca życia, a to już prawie końcówka tego całego gówna ;)

wtorek, 15 października 2024

Tydzień później

 Dobrze wiecie jak mam dosyć szpitali lekarzy i innych bzdet, dziś była kolejna kontrola. Myślałam ,że będzie to samo - cztery godziny w kolejce i spuchnięta noga. Wbrew wszelkim obawom... siedzieliśmy całe 5 minut. Weszliśmy i doktor od razu mnie przyjął, coś tam popatrzył na rtg i mówi ,że zaprasza za 2 tygodnie do innego lekarza i zdejmujemy gips! I wtedy albo orteza albo już bez niczego. Jestem bardzo szczęśliwa! Taka głupia rzecz ot chodzenie, prawie każdy może przecież przemierzać nogami w te i we wtę. Jest jednak taka różnica ,że gdy straci się tak podstawową rzecz to dopiero się ją docenia. Jeszcze prawie 4 tygodnie temu płakałam, bałam się, byłam zmęczona, teraz jest lepiej. Tak naprawdę to już ostatnia prosta i będę mieć święty spokój. Co z szkołą? Sama nie wiem... Lekarz mi powiedział ,że chodzić do szkoły mogę, ale tylko ,że ja ledwo chodzę! Więc decyzja zapadła taka ,że ze dwa dni pochodzę sobie na spacerki wokół osiedla ,a potem do szkółki powrót. Takie szczęście ,że szkołę mam naprawdę blisko i nie muszę się pierdolić z żadnymi autobusami. 

Chyba bardziej zastanawia mnie kwestia moich rówieśników... Za chuja nie wiem co myśleć o tym wszystkim. Ale wydaje mi się ,że szkoła będzie całkiem zabawna, i będę miała większe luzy haha! Taki dziś krótki wpis bo za dużo tu się się tu nie dzieje.

czwartek, 10 października 2024

Świat stanął w miejscu...

 Mija sobie ten październik, a ja nadal to samo ci lekarze, szpitale i ten głupi laptop czy konsola. Mam dosyć! Ale od początku... 

Byłam w poniedziałek znów w szpitalu tylko na kontrole zdjęcie szwów itd. Byłam o 9:00 wyszłam o 14... Poszliśmy z chłopem szukaliśmy tej poradni, nawet nie wiecie jak się męczyłam! Ciągle tylko sapałam, a noga była cała opuchnięta i czułam cholerny uścisk! Ale jakoś odnaleźliśmy, ludzi jak lodu, a kolejność typu "kto pierwszy ten lepszy", a do tego zero zasięgu! Jedyne ciekawe zajęcie to była rozmowa i integracja z towarzystwem czekającym na to samo - wiecie każdy miał coś połamanego/skręconego nóżkę, rączkę, a przedział wiekowy oscylował od nastolatków po seniorów! Siedziałam tylko i rozmawiałam o urazach, lekarzach i o tym ,że cała kolejka ma już serdecznie tego dość! Po trzeciej godzinie już miałam tego po dziurki w nosie, cała noga spuchła, ucisk, a do tego było bardzo duszno. Stwierdziłam ,że zrobię sobie tour po szpitalu, a dokładnie to wycieczkę na palarnie... Ledwo chodziłam, sapałam jak pies, a wokół pełno studentów (bo to szpital uniwersytecki) albo jakiś ludzi po operacjach, obłęd! Doczołgałam się jakoś na palarnie chyba zrobiłam w trakcie ze trzy przerwy, a i drzwi od szpitala nie są automatyczne, tylko są to ciężkie wielgachne toporne drzwi których nie ma szans ,że otworze sama, także czekałam tylko na pomoc, stojąc pod drzwiami. Jak ktoś tylko przychodził i trzymał mi drzwi czułam się jakby przyszło upragnione zbawienie... ale to jeszcze nie koniec zbawienia. Wyszłam na podwórko, oparłam się o szpitalne okno i zapaliłam - ULGA! Nie pale teraz dużo bo zależy mi na zroście, ale nie kłamiąc, zdarza mi się zapalić w chwilach słabości. Dawno nie czułam takiej ulgi jak po zapaleniu po tygodniu abstynencji od wszelakich używek. Po tych jakże pięknych pięciu minutach zawróciłam się znów do poradni. Było mi przykro, bo wolałabym by ta chwila trwała wiecznie, no ale trudno. Bardzo powoli, ale jakoś poszło... Usiadłam z chłopakiem w innym miejscu bo było tam nieco chłodniej i dalej - CZEKAMY! Nagle tylko widzę, wychodzi kobieta po której byłam, prawie ze szczęścia zaczęłam biec (a biegać teraz nie umiem ni chuja) i wchodzę do gabinetu. Całość trwała chyba dwie minuty, facet dał mi wypis na RTG. Tak... czekałam trzy godziny na wypis na RTG, ale trudno. Mój chłopak poleciał w świat i zostałam sama, myślę sobie - gorzej być nie mogło, ale na szczęście potem poszło wszystko z górki, znaczy prawie bo chodzenie = ból. Z RTG znów do lekarza z lekarza do gipsowni. Facet w gipsowni był cholernie niemrawy i jakby smutny? Nie wiem, może miał zły dzień, choć czasem odnoszę wrażenie ,że połowa tego szpitala ma cały czas zły dzień... Przyszła potem przemiła pielęgniarka i zdjęła te głupie szwy. W końcu jak się kładę na boku nie czuje wżynających się w skórę drucików - Huraa!!! Po całej akcji, znów - lekarz, wypisał mi znów pierdyliard zastrzyków i mówi zaprasza za tydzień ale do innego ziutka, potem się dowiaduje ,że owego ziutka nie ma i idę do jeszcze innego lekarza - już trzeciego :).  

Dostałam gips, doczołgałam się do wyjścia i zamówiłam bolta, akurat bolciarz to mi dzień zrobił. Ziomek na oko dwadzieścia parę lat miał, gadaliśmy o autach, prawie jazdy i o tym ,że wcale nie mam tak przejebane! Poprawił mi humor totalnie! Także i z tego dziwnego zakamarku w Internecie pozdrawiam bolciarza! 

Po tej całej akcji myślę nad tym by zapisać się prywatnie do jakiegoś ortopedy, ten z którym gadałam w poniedziałek najbliższe terminy ma na za miesiąc :) A wtedy to mi się już dawno kość powinna zrosnąć... Jeszcze nad tym pomyślę, bardziej zastanawia mnie kwestia szkoły i powrotu do tego strasznego miejsca. Myślę raczej ,że wrócę dopiero jak dostanę ortezę, z gipsem nie ma chuja ,że pójdę do szkoły - za szybko się męczę, a do tego cała noga mi puchnie jak pojebana i wygląda to co najmniej niesmacznie... 

Pozdrawiam czytelników oraz życzę miłego dnia, naprawdę nie połamcie się tak jak ja!

środa, 2 października 2024

A dni sobie mijają... Moje refleksje o nauczycielach

 Dni sobie powoli mijają, przeżyłam ostatnio szok, że już trzeba zakładać jesienne kurtki i długie spodnie. Ostatnio, przez tę głupią nogę, byłam na podwórku przed szpitalnym brukiem, ubrana w krótkie spodenki i jakąś bluzę. No cóż jesień pełną parą, a ja siedzę w pokoju i jedyne co mogę to gapić się w okno i cieszyć się ,że ten chłód mnie nie dotyczy... 

Różne plotki, opowiastki słyszę, co tam się dzieje w wielkim świecie poza granicami tego głupiego pokoju, a dzieje się trochę. Jakaś tam niby drama jest z rozjebanym mieszkaniem (ale tego wam nie opowiem xD) i coś tam doszło do mnie ,że kobieta z polskiego ma znów jakiś problem. Jakoś skłoniło mnie to do refleksji o nauczycielach z mojej szkoły. Jest taka jedna... no jędza, inaczej nie umiem nazwać tej kobiety. Tylko wchodzi do klasy i każdy już ma jej dość, słychać tylko jej przepalony od szlugów głos, może lepiej jest to nazwać wręcz piskiem, lub skrzeczeniem. Problem o wszystko, nie ważne co powiesz - ŹLE. Takie tam gadanie ,że nie zdamy, i wychwalanie ponad niebiosa takiego jednego łebka. Owy łeb wcale nie jest taki święty tylko to kawał skurwiela i debila, ale o tym wam też nie będę pisać... Nie chce być tylko negatywna w stosunku do tej "nauczycielki", lub całego szkolnictwa. Kobieta ma też tam jakieś cechy powiedzmy "dobre", widać ,że jej zależy i chce nas nauczyć, ale za cholerę nie wie jak. Prywatnie może i jest normalna, ale uczyć to ona nie potrafi, no i właśnie tu jest jakaś przepaść. Wielu nauczycieli z tej głupiej na pozór szkoły wcale nie jest taka zła, ale nie umieją uczyć i im się nie chce. Kurwa no jesteśmy w technikum, do tego w piątej klasie, czego tu szukać?!

Nauczyciele w technikum to chuj w stosunku do moich nauczycieli z podstawówki. W życiu nie widziałam tylu osób na nieodpowiednim miejscu. W szczególności źle wspominam taką jedną kurwę. Cała klasa miała do niej taki średni stosunek, ale jeszcze ją trawili, za to ona, nie trawiła MNIE. Rozumiem naprawdę ,że chciała mnie nauczyć, ale skąd ona wzięła wykształcenie pedagogiczne to nie wiem, bo chyba kurwa z paczki czipsów. Nie chce opisywać wszystkiego co się działo, bo to i wspomnienia parszywe ale i nieco jeszcze bolesne mimo ,że to tyle lat minęło od tych lekcji z nią.

Są i naprawdę cudowni nauczyciele którzy chyba na serio wzięli się z pasji. Jest paru takich u nas w szkole, może ze dwa którzy mnie uczyli. Wchodzili do klasy i odrazu człowiekowi lepiej było, mogłeś robić na lekcji co chcesz, chcesz się uczyć - słuchaj i rób zadania, nie chcesz się uczyć - luz siedź w telefonie. Coś w tym było bo właśnie ci nauczyciele mieli tak przyjemną aparycje oraz sam sposób mowy oraz podejście do młodzieży ,że aż sama z siebie angażowałam się jakoś w lekcje mniej lub bardziej, mimo ,że temat mnie chuj obchodził...  Oczywiście oni teraz uczą inne klasy i wszystko poszło w pizdu, bo teraz nie ma chyba takiego nauczyciela którego bym szanowała jako tako, tak jak tamtych. Teraz i tak siedzę w domu więc co to powinno mnie obchodzić? Nie wiem, nudzę się!!!!!!!! 

Wiecie chyba ,że kocham pisać, więc pisać i będę o ostatnich dniach, a że ostatnie dni są nudne jak flaki z olejem to trochę spisze moich refleksji i może jakieś głupie historie napiszę co mi się przydarzyły. Bo co robić w tym domu jak nie pisać ;-] Dziękuje za przeczytanie oraz życzę miłego dnia.