W czwartek znów mnie tam kładą, na operacje, wyjmą mi te cholerne druty i już stracę ksywkę "robokop". Lekarz mówił ,że w ten sam dzień wypis, więc aż tak się nie martwię. Wiecie, nerwica też nieźle daje mi w kość (dosłownie), ta głupia kurwa wszystko psuje i jeszcze bardziej jestem przez nią zestresowana. Dziś też dzień miał być przyjemny, ale nieco się zepsuło... na drodze, z mojej winy miałam bardzo nieprzyjemną sytuacje i ciągle się nią zadręczam mimo ,że się nic nie stało. Więc nie dość ,że szpital to jeszcze to gówno...
Mam nadzieje ,że naprawdę szybko się zregeneruje po tej operacji, bo wcześniej to był koszmar. Zamknięta na miesiąc w domu, naprawdę doskwierała mi samotność, najlepszym momentem dnia była godzina 15/16 kiedy każdy kończył swoje obowiązki i był przy mnie. Ale nadal, większość czasu byłam sama, to naprawdę straszne uczucie szczególnie dla ekstrawertyka. Dni mijały mi wolno, spałam do późna byleby to szybciej minęło. Codziennie było to samo, ból, płacz i te same zjebane cztery ściany. Przynajmniej były ze mną ciągle moje kotki! Teraz każdy mi mówi ,że tak nie będzie, i wierze w to. To lekki zabieg, dość rutynowy i łatwy, lecz sam dzień operacji napawa mnie niepokojem. Ile będę czekać na operacje? To mnie interesuje najbardziej. Biorę ze sobą na wszelki wypadek piżamę i szczoteczkę do zębów, ale serio mam nadzieje ,że to zbędne. Ważniejsze ,że wezmę ze sobą moje PSP i słuchawki, tylko muszę pobrać na nie jakąś wciągającą gierkę. Mam nadzieje ,że będzie mój ulubiony pielęgniarz, bo pamiętam uspokajał mnie wcześniej, wręcz się mną zaopiekował w te dni w szpitalu. Pielęgniarki też były kochane, tak samo jak dziewczyny na operacji (anestezjolog) które mnie uspokajały i zagadywały! Wiadomo, odchyły były - stare dziady i ten zjeb z rejestracji, ale ich jest mniej. Mam nadzieje ,że mnie połażą z kimś rozmownym, na nastolatka nie liczę, bo jakoś rzadziej się łamiemy i zwykle są tam starsze osoby. Ja byłam najmłodsza na oddziale i zwykle mówiono mi "młoda" :).
Jeżeli chodzi o maturę to chuj. Nie zdałam matmy! Nienawidzę tego przedmiotu z całego serca, bo wiem ,że się do tego nie nadaje. Ja jestem filmowcem, nie matematykiem... Niby tam podejdę do poprawki ale na cud nie liczę. Bardziej zastanawia mnie fenomen ludzi którzy uważają ,że jeżeli ktoś nie ma matury to jest gorszy, albo lepiej, egzamin "dojrzałości". Co za debil to tak nazwał? Czy definicją dojrzałości jest umiejętność rozwiązywania zadań z matmy? Znam typa co zdał to dobrze i ogarniał matmę, ale nawet nie umiał wsadzić ciuchów do pralki albo ugotować makaronu... Także jakoś nie przejmuje się tym, serio mam ważniejsze sprawy na głowie, na przykład operacje. Plany mam swoje od kilku lat niezmienne, a jeszcze mnie zobaczycie w Hollywood! :D Ale musicie trochę poczekać...
Także dni sobie mijają, ja się trzymam mimo ,że jest momentami gorzej.